środa, 29 października 2014

Książka dekady


Witajcie!

Dziś chciałbym polecić Wam Antologie Polskiego reportażu XX wieku pod redakcją Mariusza Szczygła. W dwóch opasłych tomach znalazła się setka reportaży obejmująca cały XX wiek. Te dwa tomy towarzyszyły mi przez ostatnie pół roku! 

Na początek słów parę o samym wydaniu. Oba tomy wizualnie prezentują się dość okazale. Wymiary obu to 246 x 181 mm. Oprawa tekturowa utwardzana, szyta. To sprawia, że pojedynczy wolumin jest dość lekki i można go spokojnie trzymać w rękach, nawet parę godzin. Osobiście jednak polecał bym lekturę przy biurku i dobrym świetle. Pierwszy tom odznacza się wstawkami w kolorze błękitnym, drugi pomarańczowym. Zdjęcia obydwu książek znajdziecie na końcu wpisu. Łącznie obydwie antologie mają 1832 strony. Zdaję sobie sprawę, że taka liczba stron może niektórych przerazić. Sam jednak wychodzę z założenia, że liczy się treść książki, a nie liczba przewracanych stron. Treść jest oczywiście zacna ale o niej za chwile. Papier Alto 80 g/m², vol. 1,5 nie jest najgorszy, ale pod wpływem światła słonecznego szybciej żółknie. Takie są uroki czytania na balkonie lub tarasie. Co do wielkości czcionki, to jest ona drobna i tym samym wzrok się szybciej męczy. Ja czytałem po dwa krótkie, parostronicowe  reportaże dziennie lub jeden długi reportaż i ten sposób lektury polecam. Antologie składają się z samego tekstu i przypisów. Lektura wymaga jednak aby czytelnik był wypoczęty. Nie polecam czytać do tzw. „poduchy”. Są to wymagające pozycje.

100/XX  to antologie prezentujące reportaże historyczne, obyczajowe i podróżnicze. Każdy czytelnik, bez względu na płeć i wiek, znajdzie wśród tekstów coś dla siebie. Świat reportaży wciąga bez reszty. To kalendarium ludzi i zdarzeń wyciągniętych z setek mniejszych publikacji i prywatnych archiwów. Grupa programowa w skład której weszły takie tuzy jak: Hanna Krall, Elżbieta Sawicka, Małgorzata Szejnert, Prof. dr hab. Kazimierz Wolny – Zmorzyński, pod wodzą Mariusza Szczygła wykonała tytaniczną pracę. Można o niej przeczytać we wstępie do pierwszego tomu.

Jeżeli chodzi o reportaże, które weszły w skład omawianych tomów, ich różnorodność sprawia, że trudno je oceniać. Nie będę opisywał  każdego tekstu, który zrobił na mnie wrażenie. Każdy z reportaży zasługuje na to aby się nad nim pochylić. Pan Szczygieł jest autorem stu parostronicowych wstępów do każdego reportażu. Opisuje w nich autorów, czasem ich warsztat, a czasami własne wspomnienia związane z danym autorem. Przytacza anegdoty, opowiada o historii powstania tekstu. Wstępy te sprawiają, że czytelnik z marszu zanurza się w omówionym reportażu. W książkach znajdziemy takich autorów jak: Korczak, Rodziewiczówna, Sienkiewicz, Urban, Kapuściński itd.  Dzięki  lekturze byłem światkiem narodzin nazizmu, byłem na spotkaniu z Gandhim, odbyłem podróż koleją transsyberyjską, bumelowałem z robotnikami, budowniczymi PRL-u i innych zaskakujących zdarzeń. Z całą pewnością jest antologia roku, jeśli nie dekady. Polecam wszystkim ceniącym sobie literaturę faktu.

Nasuwa się pytanie: Panie, a ile to kosztuje? Cóż, za komplet zapłacimy 160 zł. Drogo, ale z pewnością taki prezent ucieszy każdego miłośnika dobrego reportażu (sam dostałem oba tomy na urodziny). Pozycje te można nabyć taniej w formie e-booków i audiobooków. Jak mówi mój znajomy: „Szczygieł na tym nie zarobi”, być może. Jakiś czas temu na antenie TVP Kultura Mariusz Szczygieł wyznał, że marzy mu się trzeci tom antologii, wydawnictwo „Czarne” nieźle sobie radzi na rynku wydawniczym, więc kto wie?   




poniedziałek, 20 października 2014

Instrukcja obsługi bloga



Drodzy moi!

Jak zapewne zauważyliście od 10 października nie pojawił się żaden nowy post na Blogu (nie)śmiertelnie poważnym. Niestety dwa wpisy nie spodobały się pewnym osobom. Dodam jedynie, że persony te natrafiły na moje pisanie zupełnie przypadkowo. Były oczywiście tak  zbulwersowane moją twórczością, że nieudolnie i z marnym skutkiem próbowały rozdmuchać całą sprawę narzucając swoją interpretacje tekstu Zrobiły mi tylko darmową reklamę  i niestety w swoim świętym oburzeniu uczyniły przykrość mojej matce. Aby nie zaogniać sprawy, przeprosiłem wszystkie zainteresowane strony „konfliktu” na piśmie. Pokajałem się. Przyznam, że z niemałą satysfakcją patrzyłem jak bestwiono się nade mną całe czterdzieści minut. Przez te czterdzieści minut z osób tych wyszło całe zło, które zarzucały mnie. Po za tym „Jestem dumny ze swojej twórczości. Pod jej wpływem ludzie popełniają przestępstwa”. Aby uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji, poniżej zamieszczam instrukcje obsługi mojego bloga.

                Instrukcja Obsługi Bloga (Nie)śmiertelnie Poważnego                                


1. „Blog (nie)śmiertelnie poważny” jest blogiem o charakterze kulturalno – satyrycznym.

2. Dostęp do bloga mają tylko moi znajomi i najbliżsi, ew. osoby wyraźnie zainteresowane treściami tam publikowanymi.

3. Zanim oskarżysz mnie o wszelkie zło tego świata i degrengoladę, upewnij się, że sam nie łamiesz prawa.

4. Interpretacje moich tekstów pozostawiam w gestii czytającego. Zakładam również, że moi czytelnicy mają dystans do siebie i do świata ich otaczającego.

5. Jestem zawsze otwarty na dialog, konstruktywną krytykę i polemikę.

 6. Jeżeli czujesz się urażony / urażona treściami, które zamieszczam na blogu po prostu go nie czytaj.

7. Nie obrażaj moich bliskich i nie rób im przykrości. To sprawa między mną, a Tobą!

8. Nie strasz mnie: mężem, stryjem, synami, prawnikami itp.  Jest to żałosne.

9. Skoro czujesz się urażony/urażona zgłoś się do mnie (autor bloga), omówimy sprawę i dojdziemy do porozumienia. Jeżeli zajdzie taka konieczność „przeproszę” Cię na piśmie.

10. Czytając „Blog (nie)śmiertelnie poważny" baw się dobrze!

To tyle jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne. Już wkrótce na blogu pojawią się WSZYSTKIE zaległe teksty. Z czasem strona zmieni się lekko graficznie.

środa, 8 października 2014

Grzechy Luizjany




Muszę wam coś wyznać. Zakochałem się w bagnach i bezdrożach Luizjany sportretowanych przez Adama Arkapawa w serialu True Detective. Pozostaje także pod dużym wrażeniem ścieżki dźwiękowej do serialu, a czołówka otwierająca każdy odcinek ociera się o najwyższej próby artyzm. Scenarzysta Nick Pizzolatto napisał z pozoru sztampową opowiastkę kryminalną, zmieniając ją w ponurą,  inteligentną  i wciągającą opowieść. 

To nie była miłość od pierwszego spojrzenia. Na zapowiedź nowego serialu HBO natrafiłem zupełnie przypadkowo. W rolach głównych Matthew McConaughey i Woody Harrelson, duet aktorsko nietuzinkowy. Bardzo lubię Harrelsona. Półtora minutowy zwiastun zachęcił mnie do tego abym przynajmniej zapamiętał tę produkcję. Minęło pół roku i oto nadarzyła się okazja aby obejrzeć cały sezon. Ten serial po prostu współgra z moją estetyką pesymizmu i szarpie mroczną strunę mojej duszy. True Detective Jest literacki, momentami wręcz posępnie oniryczny. Zdarzają się sceny obyczajowo dosadne, ale mają swoje uzasadnienie w kontekście dramatu jakim jest życie bohaterów.

Największą atrakcją serialu jest duet detektywów. Martin Hart (Woody Harrelson) i Rust Cohle (Matthew McConaughey), to zupełne przeciwieństwa charakterów. Ślepy los sprawił, że zostali partnerami. Dzieli ich wszystko, łączy szorstka niczym papier ścierny przyjaźń. Ich swoistym fatum jest  śledztwo, które rozpoczęło się w 1995 roku i powraca do nich siedemnaście lat później. W tym miejscu należy zaznaczyć, że po mimo licznych retrospekcji i przeskoków akcji między trzema płaszczyznami czasowymi, widz nie odczuwa zagubienia. Opowieść jest spójna i klarowna. Nawet wygląd zewnętrzny postaci jest odpowiedni do czasu akcji, o którym opowiadają detektywi.

Rust Cohle (Matthew McConaughey), to genialny detektyw z niejasną przeszłością. Wyciągnie odpowiednie zeznania dosłownie od każdego. Domorosły filozof, zanurzony w retoryce Nietzsche. Zniszczony życiem ćpun i nihilista. Jego determinacja w rozwiązaniu sprawy graniczy z obsesją. Lubi ostro pojechać po bandzie. Martin Hart (Woody Harrelson), przykładny glina i ojciec rodziny. Prosty facet, którego widzenie świata jest raczej czarno – białe. Jeden z największych hipokrytów w historii seriali telewizyjnych. Ma słabość do młodych dziewczyn. Impulsywny narwaniec. Typ podstarzałego lowelasa. Oczywiście te parę zdań nie oddaje złożoności bohaterów, którzy są po prostu świetnie napisani. Nie podejmuje się oceny gry aktorskiej obu Panów, ale moim skromnym zdaniem obydwaj koncertowo wcielili się w swoje postacie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wielu widzów „polubi” bardziej postać graną przez McConaughey tylko za jego nihilistyczne podejście do życia. Jednak nie ulega wątpliwości, że ta dwójka to podłe sukinsyny, które po spotkaniu z czystym złem zmienią swoje nastawienie do pewnych spraw. Przede wszystkim obydwu bohaterów definiują ich własne dramaty, przeżywane samotnie i wspólnie z rodziną. Ich spokój jest kruchy i trwa zaledwie kilka lat. Dramat, który przeżyją bez wątpienia naznaczy ich całe życie.
   
Równorzędnym bohaterem jest magiczna Luizjana. Przedsionek piekła, miejsce gdzie diabeł nie tylko mówi dobranoc, ale jest tam zameldowany. Luizjana będąca kolebką obłudnej religijności i czarnej magii. Gdzie potwory w ludzkiej skórze kryją się na bagnach i polują na szpetne dziwki, oraz małe dziewczynki. Ten ponury obraz w kulminacyjnym epizodzie przywodzi momentami na myśl Teksańską masakrę piłą mechaniczną  Tobe Hoppera. Wszystko to jest jednak podane na ekranie niemal perfekcyjnie. 

Zakończenie wydaje się nazbyt sztampowe, zwyczajne. Z drugiej strony, przy tak złożonym scenariuszu łatwo przeszarżować i powiedzieć o jedno słowo za dużo. Na szczęście twórcy wiedzieli kiedy zakończyć tę opowieść. Historię na wskroś współczesną, pesymistyczną niemalże apokaliptyczną, którą w ostatecznym rozrachunku rozświetla iskierka nadziei. Okazuje się że nawet w Luizjanie można zmienić swoje życie i dostrzec to, czego wcześniej się nie widziało. Lecz czy iskrą do tych zmian powinny być tak straszne przeżycia?


Czekam zniecierpliwiony na drugi sezon. Poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko. Na zakończenie zostawiam Was ze zjawiskową czołówką.