poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Śmierć i powrót Supermana - spojrzenie po latach



Szybszy niż wystrzelony pocisk, silniejszy od rozpędzonej lokomotywy, człowiek ze stali, Superman! Niebawem ta ikona amerykańskiego komiksu i kultury popularnej skończy 78 lat. Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem wielkim fanem tej postaci. Ale pamiętam bardzo dobrze, że w połowie lat dziewięćdziesiątych wielkie wrażenie zrobiła na mnie historia opowiadająca o śmierci Supermana. Były to czasy gdy kolorowe 24 stronicowe zeszyty kosztowały dwa złote dziewięćdziesiąt groszy i były dostępne w każdym kiosku Ruchu co miesiąc, dzięki legendarnemu wydawnictwu Tm – Semic.



Minęło 20 lat od momentu kiedy po raz pierwszy czytałem tę opowieść. Gdy miałem dwanaście lat, ilość super bohaterów którzy pojawili się na pogrzebie Supermana zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Zwłaszcza, że zdecydowana większość trykociarzy nie była mi w tamtych latach znana. Kojarzyłem tylko Batmana i Robina z filmu animowanego Batman The Animated Series, który w tamtym czasie był bardzo popularny i znany z emisji drugiego programu telewizji polskiej (TVP2). Na pogrzebie bohatera pojawił się ówczesny prezydent USA, Bill Clinton wraz z małżonką, co prawda tylko w dwóch kadrach, ale na dzieciaku jakim wtedy byłem, pojawienie się w komiksie osoby ze świata realnego robiło wrażenie. Śmierć Człowieka ze Stali nie była dla mnie zbyt dużym szokiem. Za to zbierałem szczękę z podłogi gdy zobaczyłem jak Bane łamie kręgosłup Batmanowi. Faktem jest, że rok 95/96 za sprawą śmierci Kryptończyka i bolesnej przegranej nietoperza z Gotham, pozostał na zawsze w mojej pamięci.


Po latach moja młodzieńcza miłość do komiksów zmieniła się w pasję. Nastały czasy Internetu, a co za tym idzie, profesjonalnych sklepów komiksowych. W 2010 nabyłem trylogię KinightFall, aby jeszcze raz, przeżyć emocje związane z upadkiem Mrocznego Rycerza. Nie zawiodłem się, dalej czuję dreszcz podniecenia czytając tę historię. Ze śmiercią i powrotem Supermana było zgoła inaczej. Przez długi czas nie czułem potrzeby aby jeszcze raz sięgnąć po tę opowieść. Zrządzeniem losu przeglądając sieć często trafiałem na grube kompletne wydanie zbierające w całość to wydarzenie. W między czasie obejrzałem film animowany z 2007 i nie byłem nim zachwycony. To chyba najsłabsza animacja Bruce’a W. Timma. Sam złowieszczy Doomsday, zaczął się pojawiać w serialu animowanym „JL: Unlimited”. Z tego co pamiętam potwór został pokonany przez członków ligi, czy nawet samego Supermana. Nie ważne. Śmierć ikony Amerykańskiego komiksu na łamach kolorowych zeszytów okazała się tylko chwilowa. Dziś nikogo już nie dziwi, że bohaterowie po jakimś czasie wracają do życia. Niestety, zgon głównego protagonisty stał się nadużywanym zabiegiem dramaturgicznym. W roku 1992 zgon Supermana, to dla wielu czytelników szok. Wydarzenia rozgrywające się na łamach kilku serii komiksowych zostały wydane dwukrotnie w latach 2008 i 2012 w formie tzw. omnibusa, czyli grubej księgi, w twardej oprawie, przekraczającej tysiąc stron. Swoje luźne rozważania opieram na wydaniu z roku 2012 wzbogaconym o 30 stron dodatków w postaci komentarzy twórców i nigdzie wcześniej nie opublikowanych szkiców oraz rysunków. Istna biblia dla fanów Człowieka ze Stali.
 


Pierwszym pytaniem jakie się nasuwa, to kim/czym jest Doomsday? Otóż istota ta przez dłuższy czas nie posiadała genezy. Pojawiła się z nikąd, wydostając z podziemnego więzienia. Wielki szary olbrzym, stworzony tylko po to aby niszczyć wszystko co napotka na swojej drodze. Antagonista ten miał zabić Supermana i sprawić aby czytelnicy znów zaczęli się interesować postacią. Walka odbyła się w centrum Metropolis i skończyła remisem. Główni scenarzyści serii: Dan Jurgens, Karl Kesler i Jerry Ordway, wraz z rysownikami Jonem Bogdanovem, Tomem Grummettem i Jacksonem Guicem spełnili swoje zadanie i na przełomie lat 1993/94 historie ze świata Supermana świetnie się sprzedawały. O śmierci herosa rozpisywały się największe dzienniki w kraju, nawet stacje telewizyjne takie jak CNN wspominały o tym wydarzeniu. Nie ulega wątpliwości, że 75 numer serii Superman odbił się szerokim echem za oceanem. Nawet po latach starcie przybysza z planety Krypton i niepowstrzymanego Doomsdaya czyta i ogląda się dość dobrze. Trzeba uczciwie przyznać, że fabuła jest jak na dzisiejsze standardy prosta niczym konstrukcja przysłowiowego cepa. Ale rysunki Bretta Breedinga do dziś potrafią zachwycić swoim rozmachem. Ta część opowieści rozpisana jest na 170 stronach. Po śmierci herosa scenarzyści zadawali sobie pytanie: „Jak będzie wyglądał świat bez Supermana?” 



Kolejnym etapem była ośmioczęściowa mini – seria zatytułowana Pogrzeb Przyjaciela. Fragmenty tej historii poznaliśmy także w Polsce. Generalnie rzecz ujmując jest to opowieść o żałobie po stracie bliskiej osoby. Jest w niej kilka wzruszających momentów i wszystko układa się w miarę spójną całość do momentu kradzieży ciała Supermana z grobowca, gdzie został pochowany. Do tego wszystkiego dochodzą wątki związane z Super Girl, która wdaje się w romans z długowłosym rudym Lexem Luthorem! Tak, w latach 90 czuć było nadchodzącą zapaść rynku komiksowego. Z perspektywy czasu można śmiało stwierdzić, że próba odświeżenia pewnych postaci nie wyszła twórcom najlepiej. Wątki poboczne niepotrzebnie zostały wplecione w całkiem udany i wzruszający koncept ogólnej żałoby. Zaczynają pojawiać się pierwsi naśladowcy Supermana, a nieszczęsna Super Girl odreagowuje szok po śmierci kuzyna tłukąc zbirów na ziemi i w kosmicznych knajpach. Po woli rozkręca się karuzela niepotrzebnych wątków i widać wyraźnie, że scenarzyści nie wiedzą jak posklejać je w jedną spójną całość. Gdy sytuacja robi się coraz bardziej niedorzeczna i naciągana Jonathan Kent, ziemski ojciec Supermana, dostaje zawału. W 500 numerze serii The Adventures of Superman, dusza Jonathana Kenta wędruje po zaświatach w towarzystwie duszy swojego adoptowanego syna. Starszy pan znów spotyka towarzyszy broni z czasów II wojny światowej, zostaje porwany przez piekielne demony, aby w końcu powrócić do życia z pomocą Supermana. Te wydarzenia kończą czas żałoby.


Tymczasem na ziemi pojawiają się naprawdę potężni pretendenci do tytułu nowego Człowieka ze Stali. Rozpoczynają się Rządy Supermenów! Cyborg Superman, który wygląda jak filmowy Terminator, to Henry Henshaw, niezbyt stabilny emocjonalnie naukowiec, który niegdyś walczył z Supermanem jako pierwszy Metallo. Pod przydomkiem Ostatni Syn Kryptona kryje się Erydicator, były przeciwnik Człowieka ze Stali, ostatni żyjący naukowiec z planety Krypton. Super Boy, czyli młodszy klon Supermana stworzony z połączenia DNA naszego herosa i Lexa Luthora. Czwartym pretendentem jest niejaki Stell, czyli John Henry Irons, czarnoskóry inżynier i wynalazca broni. Stworzył on tytanowy egzoszkielet, który daje moce podobne jakie posiada Superman. Jak nietrudno się domyśleć pięciu Super ludzi w Metropolis na dłuższą metę oznacza kłopoty. Gdy Cyborg – Superman zaczyna zagrażać pozostałym bohaterom, zza grobu powraca oryginalny Superman z nową, modną w tamtych latach fryzurą, czyli krótko z przodu, długo z tyłu. Trzeci akt sagi o śmierci i powrocie obrońcy Metropolis jest kwintesencją historii obrazkowych z lat 90. Dzieje się dużo, postaci są przerysowane a wszystko tonie w oparach absurdu. Dziś ta historia wydaje się zbyt naciągana i stworzona tylko po to, aby Człowiek ze Stali powrócił do żywych. Co ciekawe czterech nowych Supermanów zyskało stałe miejsce w świecie komiksów DC i pojawiają się w nich do dziś.


Współcześnie możemy kręcić nosem na pomysły scenarzystów w tamtych latach. Faktem jednak jest, że ta rozpisana na 32 zeszyty saga, rozgrywająca się na łamach 6 tytułów jest jedną z najbardziej znanych w całej historii komiksów o przygodach Supermana. Czy tego chcemy, czy nie wpłynęła w znacznej mierze na wszystkich bohaterów DC. Jest to lektura obowiązkowa dla pasjonatów komiksu amerykańskiego. Dla fanów Supermana kamień milowy. Motywy z tej historii pojawiają się w filmach, grach komputerowych i na produktach codziennego użytku. Nawet jeżeli śmierć Supermana nie robi na odbiorcach już takiego wrażenia jak kiedyś, to dla mojego pokolenia jest to wspomnienie cudownych lat dzieciństwa, gdy jako nastolatek zaczytywałem się komiksami Tm – Semic.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz