Próżno szukać podobnych książek
na naszym rynku. „1001 albumów” to potężna cegła, która zbiera 1001 najlepszych
zdaniem zespołu autorów albumowych dokonań w zakresie muzyki rozrywkowej. Ktoś
kiedyś powiedział, że pełen obiektywizm w przypadku słowa pisanego nigdy nie
będzie możliwy i w tego typu publikacjach sprawa po prostu musi przedstawiać
się podobnie. Listy najważniejszych dokonań zawsze będą wywoływać kontrowersje,
szczególnie w gronie zagorzałych fanów każdego z zespołów. Nie inaczej jest w
przypadku „1001 albumów”.
Przekładamy zatem kolejne kartki
i odbywamy około miesięczną podróż. Nic nie jest ważne, liczy się tylko
najlepsza muzyka. Oczywiście raczej ta gdzieś kiedyś zasłyszana, nie znajdziemy
tutaj głębokiej alternatywy, chociaż muzyka trudniejsza w odbiorze pojawia się
często. Słowem: są to albumy cenione przez krytykę, ale i często słuchane i
kupowane (oznacza to, że najlepsze?). Począwszy od lat 50. aż do roku 2010.
Jest cały kalejdoskop dźwięków: od popu, poprzez muzykę elektroniczną i cięższe
brzmienia, na rocku alternatywnym skończywszy. Brakuje składanek, muzyki
filmowej (z małymi wyjątkami) oraz poważnej, wszak jest to kompendium szeroko
pojętej muzyki rozrywkowej w wydaniu albumowym.
Nie dziwota więc, że pierwsza
styczność z książką przyprawia fana dobrej strony muzyki o palpitacje serca,
szczególnie jeśli czytelnik odkrywa (a odkryje!) kolejne ze swoich ulubionych
płyt na szerokiej liście. Klasyków będą setki.
Nawet jeśli uwielbiamy jakąś
książkę lub film, raczej ni zdarza nam się przeczytać ich lub obejrzeć więcej
niż trzy, cztery razy. Płyty zostają z nami przez miesiące, często nawet lata.
Słuchamy ich setki, jeśli nie tysiące razy – pisze we wstępie założyciel
magazynu „Rolling Stone”, Michael Lydon i trudno się z nim nie zgodzić.
Każdej
ważniejszej według autorów płycie poświęcona jest osobna strona. Te mniej
ważne, ale cały czas jakże istotne - inaczej nie trafiłyby przecież na tę
poczesną listę - przedstawione są w formie mini recenzji. Tekstom towarzyszą
okładki albumów, a niektórym również kolorowe, całostronnicowe zdjęcia.
Powiedzmy sobie szczerze – na
świecie od lat trwa supremacja artystów anglosaskich, a język angielski jest
językiem wiodącym w światowej popkulturze. Taka sytuacja nie powinna się szybko
zmienić (a może nie zmieni się już nigdy?). Dlatego też próżno szukać tutaj
wielu nie śpiewających w języku Szekspira artystów, o polskich nawet nie
marząc. Swoją drogą, ciekawe, czy kiedykolwiek powstanie zestawienie o podobnej
objętości i zasadzie tworzenia, dotyczące rynku znad Wisły (nie mam tutaj na
myśli książek pokroju encyklopedii polskiego rocka, ale całe muzyczne spektrum
półwiecza).
Największe kontrowersje wywołuje
zatem samo zestawienie. Kogo się pomija, a komu oddaje palmę pierwszeństwa.
Zastanawia mnogość albumów niektórych zespołów (nie odbierając im oczywiście
ich wielkości). Dlaczego The Rolling Stones mają aż sześciu swoich
reprezentantów, a Pink Floyd i Radiohead tylko czterech (jest na przykład
przełomowy „Kid A”, ale nie ma prawie równie dobrego „Amnesiaca”). Pytanie
retoryczne. Taki przywilej autorów, przywilejem piszącego te słowa jest
możliwość nie zgodzenia się z brakiem kilku ważnych płyt na liście najlepszych
dokonań wszechczasów. Na tym przecież polega demokratyczna wolność wypowiedzi. Niżej
podpisany nie potrafi sobie wyobrazić na przykład, jak w takim gronie zabraknąć
mogło evergreenów popularnej, a zarazem bardzo wartościowej muzyki, pokroju
„Mezzanine” Massive Attack. Brak takich pozycji to strzał w stopę, o czym
pewnie pomyśli wielu, czytając tę wyjątkową księgę. Garstka znających się na
rzeczy ludzi nie powinna cechować się przecież taką ignorancją, nawet jeśli
prezentuje stricte subiektywne podejście. Każdy zresztą znajdzie swoje własne
braki, moje pierwsze z brzegu to na przykład: Placebo „Without You I’m
Nothing”, Nine Inch Nails „The Fragile”, Kasabian „West Ryder Pauper Lunatic
Asylum”, Sigur Ros „( )”, Tool „Lateralus”, Blur „Think Tank”, Muse „Black
Holes and Revelations”. Listę nieobecności można mnożyć bez końca, a każda
będzie przecież inna. A jeśli już o brakach mowa, czy nie powinno się bardziej
rozwinąć sekcji lat dwutysięcznych? Dysproporcja lat 50., 60., 70. i tych
późniejszych naprawdę rzuca się w oczy. Ostatniemu okresowi poświęcono raptem
około 100 stron. Za mało. Halo, drodzy recenzenci odpowiedzialni za
aktualizację książki, najnowsza historia słyszała o naprawdę wielu wyjątkowych
albumach, nie samą klasyką człowiek żyje. Muzyka cały czas ewoluuje, czerpie z
najlepszych pomysłów i dzięki temu ma się dobrze.
Całość czyta się nieźle, a
przyjemności z lektury nie umiejszają zbytnio pojawiające się raz po raz
literówki oraz bardzo okazjonalne błędy składniowe i kalki językowe, od których
przecież trudno uciec w „kobyłach” takiej objętości. Praca tłumaczeniowa jest
pracą mrówczą, szczególnie przeglądając blisko tysiąc stron, i nawet redaktorska
„zasada drugiego” oka czasami może nie przynieść idealnego rezultatu.
Przydałaby się również lista do odhaczania „przerobionego” materiału, dostępna
na przykład w przypadku „1001 filmów”. Mała rzecz, a cieszy i dopinguje, aby
zgłębiać swoją wiedzę, by potem czerpać radość z odkrywania kolejnych ważnych,
nieznanych dotąd płyt wszechczasów.
Pomijając wspomniane
niedociągnięcia wynikające również z subiektywnego podejścia piszącego te słowa
(nie istnieje pełen obiektywizm!), książka ta jest prawdziwą ucztą, prawdziwym
skarbem dla miłośników dobrej i wartościowej muzyki. Nie ma chyba na polskim
rynku podobnej pozycji, która w jednym miejscu zbierałaby takie mrowie
świetnych muzyków, zapewniała tyle ciekawostek, zachęcała do odkrycia tylu
wybitnych albumów. Ostateczny werdykt? „1001 albumów” należy ocenić pozytywnie.
Co tu dużo mówić, po męczącej bądź co bądź ze względu na liczbę stron i ogrom
informacji lekturze, cały czas nie mija ochota na więcej treści, a w popkulturowej
kolejce czekają już przecież chociażby „1001 filmów” i „1001 książek” również
wydane przez Elipsę.
Autor: Przemysław Drożdż
Notka o autorze:
Od lat szczerze oddany (nie
tylko) popkulturze praktycznie wszelakiej postaci, publikujący w źródłach
papierowych i elektronicznych. Z dokonań dziennikarskich wymienić należy
(kolejność przypadkowa i niezobowiązujaca) publikacje zamieszczane na portalach
Stopklatka.pl, Nuta.pl, Szósty-Gracz.pl, kwartalniku "Jama" oraz miesięczniku
„MVP Basketball Magazyn”.
Ps. Jeżeli i Wy chcielibyście publikować recenzje, felietony, opowiadania, to łamy Bloga (nie)śmiertelnie poważnego są dla Was. Zachęcam gorąco do nadsyłania tekstów na tematy społeczno - kulturowe, oraz wszelkiego rodzaju opowiadań, esejów, felietonów itp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz