W połowie stycznia pod moim dachem pojawiła się nowa konsola
Nintendo o nazwie „Switch” czyli „Pstryczek”. Jest to stosunkowo nowy sprzęt na
rynku. Jego premiera miała miejsce 3 marca 2017 roku, czyli niespełna dwa lata
temu. Przez długi czas zastanawiałem się czy warto tę konsolę kupić? Za chwilę
dowiecie się co ostatecznie skłoniło mnie do rozbicia świnki skarbonki i czy
zabawka od Nintendo jest warta swojej ceny.
Nintendo robi po
swojemu
Japoński gigant od zawsze chadzał swoimi ścieżkami, co nie
zawsze wychodziło mu na dobre. Dwie konsole z poprzedniej generacji Wii oraz WiiU
przeszły niemal bez echa w Europie. Dziś w niektóre z tytułów z poprzedniczek możemy
zagrać na Switchu. Po za tym musimy pamiętać, że Nintendo zdecydowało się nie
brać udziału w tak zwanym wyścigu konsol. To oznacza, że grafika i
rozdzielczość gier stoją na poziomie średniej klasy Laptopa lub PS3.
Rozdzielczość na TV wynosi maksymalnie 1080p, a w trybie przenośnym 720p. Nie
martwi mnie to za bardzo, bo gry od samego Nintendo mają kolorową oprawę w 2 i
2,5D. Do tej pory nie doświadczyłem spadku jakości obrazu grając. Jeżeli chcemy
pograć w takie tytuły jak Wolfenstein II, czy Doom to mamy od tego konkurencje
w postaci konsol Sony i Microsoftu. Nintendo stawia przede wszystkim na
rozrywkę dla całej rodziny i granie wszędzie gdzie chcesz i kiedy chcesz.
Do łóżka i na spacer
Połączenie konsoli przenośnej i stacjonarnej było dla mnie głównym
powodem zakupu Switcha. Sama konsola ma formę tabletu, który możemy zabrać do
parku lub w podróż. Postawić na stole wysuwając specjalną nóżkę z tyłu konsoli,
jest ona stabilna tylko na twardych powierzchniach. Bateria starcza mniej
więcej na 3 godziny grania. Wyświetlacz pokazuje obraz dość ostry, co nie męczy
wzroku Najlepiej jest grać przy dobrym świetle dziennym lub przy źródle światła
padającym na konsolę. Jest to obecnie najbardziej zawansowana technicznie
przenośna konsola na rynku. Dwa Joy – Cony, dodawane do zestawu ze specjalnymi
nakładkami, mogą służyć jako kontrolery dla dwóch graczy, oraz jako kontrolery
ruchu do trybu przenośnego konsoli. Ja zaopatrzyłem się w „klasyczny” pad Pro do
gry na ekranie telewizora. Dla mnie osobiście, granie na Joy – Conie w trybie
stacjonarnym jest niewygodne. Ciekawostka: w zestawie znajduje się kawałek
plastiku imitujący pada. Włożenie w niego Joy – Conów, nie ułatwia zabawy i
wygląda nie szczególnie.
Podepnij to do TV
Stacja dokująca, to kawałek czarnego plastiku, którego wygląd
jest bardzo przeciętny. Po włożeniu w nią konsoli możemy grać na telewizorze. W
stacji znajdują się następujące porty: HDMI, USB3.0, USB2.0, USB-C (ładowarka). Zasilacz ładujący
jest lekki, o podłużnym, płaskim kształcie. Dwa porty zostają na bliżej
nieokreślone peryferia, czyżby Nintendo szykowało coś w przyszłości, czas
pokaże.
Wirtualny świat
Nintendo
Switch nie jest centrum multimedialnej rozrywki. Nie
obejrzymy na nim filmów z Netflixsa czy HBO GO, nie posłuchamy muzyki ze Spotify.
Moim zdaniem jest to kolejna wyjątkowa cecha tej konsoli. Służy tylko do
grania. Konsola łączy się z Nintendo e –shop, gdzie kupimy gry w rodzimej
walucie. Przeważają tytuły niezależne i z pod szyldu firmy. Nie jest to jeszcze
biblioteka tytułów na miarę, dajmy na to PS Store, ale sukcesywnie jest
poszerzana. Program rabatowy polega na wymianie złotych monet na rabaty przy
zakupie większych produkcji. Są to małe upusty rzędu 25 złotych przy zakupie
gier za ponad 200 zł. Więc jeżeli interesują nas tylko wybrane tytuły, to na
programie rabatowym skorzystamy nie wiele. Za to virtual konsole, to opcja dla
graczy zakochanych w retro. Wykupując abonament mamy dostęp do 2 lub 3
klasycznych tytułów co miesiąc z 8 bitowego Nintendo. Usługa ruszyła w lipcu
2017 roku i na razie dostępnych jest łącznie 25 tytułów, w tym 3 zmodyfikowane
wersje gier. Wieczorami zdarza mi się zagrać w Super Mario Bros 3, czy Donkey
Konga. Fani nostalgii powinni poczuć się jak za czasów „Pegasusa”. Bardzo
możliwe, że w tym roku dostaniemy gry z konsolek Gemboy i Super Nintendo.
Kropelka goryczy
Oprócz mało
atrakcyjnego wyglądu Switch ma także parę mniejszych mankamentów. Konsola ma
jedynie 32 MB pamięci. Więc jeżeli będziemy chcieli grać w tak duże tytuły jak
Zelda, czy Super Smash Bros, będziemy musieli dokupić kartę microSDHC. Na
takich nośnikach kupimy gry na Pstryczka, a nie są one tanie. Produkcje od
samego Nintendo kosztują ponad 235 złotych, zarówno w wersji elektronicznej jak
i pudełkowej. Firma rzadko też proponuje promocje na swoje produkty. Pocieszne
figurki postaci z gier zwane Amiibo kosztują w Polsce w przedziale od 60 do 80
złotych. Co prawda odblokowują dodatkową zawartość w dedykowanych tytułach, ale
są to zmiany kosmetyczne. Raczej ciekawostka dla kolekcjonerów niż znaczący
produkt. Liczę również na to ,że za jakiś czas dodane zostaną osiągnięcia do
gier. Są to jak dla mnie mało znaczące mankamenty, wydaje się, że wielkie N w
końcu wychodzi na prostą. Nintendo jest w mojej ocenie na fali wznoszącej i oby
tak dalej.
Ps: niebawem zrecenzuję dwie gry ze świata Mario, taka
recenzja „Duble Mario”.
Autor:Dominik Kunat
Przyjemny tekst. Też przymierzam się do zakupu Switch. Ale póki mam w co grać na Wii U to odkładam ciągle ten zakup.
OdpowiedzUsuńA Switch ma 32 GB , a nie MB pamięci, to zupełnie inny rząd wielkości.