środa, 5 listopada 2014

Exsilibris ze śmiercią




Dziesięć lat po apokalipsie Zombie. Fragmenty z fikcyjnego  dziennika anonimowego podróżnika.



W czwartek 30 października dotarłem do wyludnionego i zniszczonego przez kroczącą śmierć osiedla z wielkiej płyty. Wysokie szare kolosy górowały nad opustoszałymi ulicami, ścieżkami i skwerami. Zaglądałem ostrożnie do klatek schodowych, w których prócz wyjącego potępieńczo wiatru mogły się czaić żądne ludzkiego mięsa żywe trupy. Przez lata wędrówki nauczyłem się błyskawicznie reagować na ich ataki, w gotowości zawsze trzymam maczetę i siekierę. Na większe grupy umarlaków przydaje się przytroczona do wojskowego plecaka strzelba. Podróżnik w tych tragicznych czasach musi umieć sobie radzić. Krążyłem po opustoszałym terenie dobrą godzinę, co pewien czas natykając się na ludzkie szczątki. Ale żaden zarażony, ani drapieżnik mnie nie zaatakował. Widocznie umarli nie znaleźli na tym obszarze zbyt wiele pożywienia i dość szybko powlekli się w inne rejony. Zmrok zapadał dość szybko, więc zacząłem rozglądać się za miejscem w którym mogłem się schronić. Za szpalerem usłych drzew dostrzegłem biały, parterowy budynek. Jego czystość i schludność była wręcz bluźniercza nie pasowała do zniszczonego otoczenia. Podszedłem bliżej z siekierą w jednej ręce i strzelbą w drugiej. Okazało się, że w budynku mieści się osiedlowa biblioteka. Ucieszyłem się! Praca w takiej instytucji była od dziecka jednym z moich niespełnionych marzeń. Marzenia czasem spełniają się w dziwnych okolicznościach – pomyślałem.

Przekroczyłem próg owej instytucji po raz pierwszy od ponad dekady. Pamiętam z czasów wczesnej młodości, że w bibliotekach przeważnie pracowały lekko upiorne kobiety z wybujałym ego. Zazwyczaj mrukliwe i małomówne, ale w zasadzie niegroźne, a czasem nawet sympatyczne. Budynek wyglądał jak nowy. Robił dobre wrażenie. Przestronny i jasny, w każdym z czterech pomieszczeń komputer. Dwie duże sale, w jednej dział dziecięcy w drugiej, zaraz obok, dział dla dorosłych. Na przeciwko czytelnia, połączona z małym archiwum i pomieszczeniem gospodarczym. W budynku było światło, co w obecnych czasach uznać należy za cud. Stwierdziłem, że to odpowiednie miejsce na nocleg.


Jak można było się domyśleć budynek nie był opuszczony. Przywitały mnie całkiem, żwawe zwłoki kobiety w stanie niezbyt zaawansowanego rozkładu. Wycelowałem w nie broń z dystansu się im przyglądając. Na strzępach żakietu okrywającego zwłoki przypięty był identyfikator: Jan Trupski antropolog. Teraz mogę być pewny, że ta pani niedawno jadła. Postanowiłem nie zabijać nieszczęsnych zwłok, które odwróciły się ode mnie i powłóczystym krokiem udały się w stronę WC. Wszakże każdy cywilizowany człowiek, a nawet zombie wie, że ubikacja to najważniejsze pomieszczenie w bibliotece. Raczej nie będę mógł liczyć na kawę, herbatę lub wodę mineralną, to w obecnych okolicznościach luksus. Tak rozmyślając zacząłem rozglądać się za kolejnymi umarlakami, którzy mogliby być  groźniejsi niż ich koleżanka z identyfikatorem Pana antropologa.

W czytelni dla dzieci i młodzieży natknąłem się na stół, na środku którego była rozłożona gra planszowa. Stary dobry „Eurobiznes”. „Eurobiznes” jest nieśmiertelny niczym kapitalizm, choć wydaje mi się, że dziś ma on trupio zgniłe oblicze. Gdy podniosłem wzrok do sali wszedł kolejny nieboszczyk. Widać żywe zwłoki chętnie odwiedzają bibliotekę, wiedzione strzępami wspomnień. Ale czy wiedzą po co tu przychodzą? Tej kwestii wolałbym nie rozstrzygać. Nieszczęśnik, który właśnie wszedł do pomieszczenia, zaczął dość ochoczo sunąć w moim kierunku, wyciągając w stronę mojej twarzy przegniłe łapska. Błyskawicznie rozłupałem nieszczęśnikowi czaszkę siekierą. Jego ciało z łoskotem zwaliło się na podłogę, a z roztrzaskanej głowy wypłynął przegniły doszczętnie mózg. Wytarłem zakrwawione ostrze o marynarkę zabitego Zombie i pospiesznie wyszedłem z czytelni dla młodych. 

 Archiwum wygląda na przestronne. Od razu w oczy rzucił mi się długi stół przy którym siedziały trzy szkielety. Scena dość osobliwa. Po prawej i lewej stronie bielały kości dwóch damskich szkieletów, które pochylały się nad jakimiś nadpalonymi papierami. Z ułożenia ich sylwetek można było wywnioskować, że przed śmiercią debatowały nad czymś przejęte. Trzeci męski szkielet usadowiony był u szczytu stołu. Lekko pochylony wpatrywał się pustymi oczodołami przed siebie. Scenka ta przypominała przesłuchanie przerwane przez nagłą śmierć. To, nad czym debatowała ta trójka, było teraz nieistotne wobec wieczności. Może było to ostatnie spotkanie Kółka Czytelniczego?
 


Podczas gdy przeglądałem zbiory w dziale dla dorosłych, do moich uszu dotarł nieartykułowany dźwięk. Wyjrzałem przez otwarte okno. Na drodze prowadzącej do budynku stała kobieta i rozmawiała przez telefon komórkowy. Z usłyszanych strzępów rozmowy wywnioskowałem, że kobieta czuje się nieswojo na tym peryferyjnym i odludnym  osiedlu. Pani wyraźnie drżała, ze strachu obawiając się, że z pobliskich krzaków wyskoczy jakiś żywy lub martwy prześladowca. Faktem jest, że po zmroku z ukrycia wychodzą najbardziej niebezpieczne drapieżniki. Złodzieje i gangi nekrofilów – gwałcicieli. Pochyliłem się przez okno i skinieniem ręki dałem znak nieszczęsnej kobiecie, aby schroniła się w budynku. Spojrzała w moją stronę przestraszona. W ułamku sekundy na jej wychudłej bladej twarzy pojawił się drwiący uśmiech, a powietrze wypełnił przeraźliwy chichot. Kobietę momentalnie przykryła biała gęsta mgła nie wiadomo skąd. Przerażony pospiesznie zamknąłem okno. To upiorną mgłę podróżnicy tacy jak ja nazywają diabelską lub mgłą ułudy. Kto w nią wejdzie, zwiedziony jej szeptem i kształtem, ten znika na zawsze.

W środku nocy do budynku podeszły jeszcze trzy żywe trupy płci żeńskiej. Panny mocno już przegniłe, ale całkiem żywotne. Otworzyłem drzwi frontowe i wycelowałem w nie strzelbę. Zostały mi tylko cztery naboje, w sam raz aby się zabawić w strzelanie do niezbyt ruchomych celów. Z czasem człowiek przyzwyczaja się do myśli, że poprzez śmierć uwalnia zarażonych nieszczęśników od znacznie gorszej egzystencji. One będąc na moim miejscu zrobiły by to samo, prawda? Wszystkie trzy Panie padły z przestrzelonymi na wylot głowami w niecałe 45 sekund. Na koniec upewniłem się czy w kieszeni płaszcza mam jeszcze jeden nabój i zaryglowałem drzwi wejściowe. Zrobiłem błąd, przez chwilę poczułem się zbyt pewnie i wtedy nastąpił atak! Martwa kobieta z identyfikatorem wypełzła niepostrzeżenie z ubikacji i zaatakowała mnie w momencie gdy byłem odwrócony tyłem. Zakląłem szpetnie próbując się wyswobodzić z uścisku martwych ramion. Trupi oddech przyprawiał o mdłości i tylko cudem udało mi się uderzyć wygłodniałą napastniczkę kolbą strzelby. Napastniczka cofnęła się ogłuszona. Niewiele myśląc uwolniłem się z jej ramion i zacząłem okładać wściekle kolbą po głowie, aż do momentu kiedy czaszka nie została całkowicie rozłupana. 


Zdyszany i zmęczony powlokłem się do czytelni/archiwum, gdzie przygotowałem sobie prowizoryczny nocleg. Przed zaśnięciem ogarnęła mnie smutna refleksja. Po pierwsze –biblioteki przyciągają bardzo dużo kroczącej śmierci. Po drugie – jestem tak zmęczony, że nie mam siły przejrzeć książkowych zbiorów. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem książkę w ręku. Nadciągający sen budził mój wewnętrzny strach. Choć wiem, że pięć umarlaków ubitych jednego dnia, to i tak sporo i  raczej żaden nieproszony gość się już nie pojawi dzisiejszej nocy.

31 października. Czas ruszać w dalszą drogę. Przedtem rozejrzę się jeszcze po budynku. W bibliotece dla dzieci natknąłem się na wydania „Koziołka Matołka” i wróciły dawne wspomnienia beztroskiego dzieciństwa z przed apokalipsy. Dziś dziecko we mnie jest martwe, legendarny Pacanów nie istnieje, a Kozioł zapewne też zgnił. Rozejrzałem się za półką z komiksami. Wypatrzyłem ją bez problemu. Byłem w swoim żywiole. Komiks to moja pasja, która na parę chwil odżyła na nowo. Zaskoczył mnie jednak zupełny brak komiksów amerykańskich z pod znaku superhero. W bibliotece nie było ani śladu Batmana, Spider – Mana, Supermana, czy choćby Niemena. Cóż, widocznie era kolorowych zeszytów z pod szyldu facetów w trykotach minęła bezpowrotnie. Za to japońskie mangi, jak się zdaje, trzymały się mocno przed dniem sądu. Na półce z komiksami królują takie serie jak: Tytus, Romek i A‘tomek (cała seria), Kajko i Kokosz i oczywiście nieśmiertelny Thorgal. Po za tym trafiło się parę wydań Asterixa i Lucky Lucka


Po przejrzeniu półki z komiksami przyszła kolej na dział z czasopismami dla dzieci i młodzieży. Oczywiście na półce królowały tytuły pokroju Bravo i Popcorn. Nigdy mnie nie ciągnęło do lektury tego typu szmatławców. Pamiętam jedynie dział „trudne pytania” czy jakoś tak, w którym młodzież zwierzała się tzw. ekspertom ze swoich intymnych problemów pokroju: „Mam małego penisa, co robić?” lub „Czy przez pocałunek zajdę w ciążę? Dziś młodzież, jeśli jeszcze żyje, ma zupełnie inne przyziemne problemy. Drugą grupę pism młodzieżowych stanowił Victor Junior i Victor Gimnazjalista oraz 13-nastka. Na temat tych wydawnictw nie wypowiem się, to już za duża różnica pokoleniowa. Choć młode dziewczyny zdobiące niektóre okładki Victor Gimnazjalista pasowały by do okładek „świerszczyków” dla dorosłych. Dziś nie przeraża to jak kiedyś. Dziewczyny obecnie są mało atrakcyjne i wiecznie głodne.

Biblioteki, to miejsca dość przygnębiające – pomyślałem jedząc ostatnią puszkę mielonki. Nawet duża sterta książek, leżąca na stoliku w dziale dla dorosłych wyglądała dość smętnie i nie zachęcała do przejrzenia. Po śniadaniu opuściłem to miejsce. Może posłuży jako nocleg innemu wędrowcowi w niedalekiej przyszłości? Jeżeli ktoś znajdzie przy moich zwłokach ten dziennik i przeczyta o białym parterowym budynku niech się ma na baczności. Pracownicy bibliotek w trudnych czasach apokalipsy są przerażający.





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz