Dziesięć lat po apokalipsie Zombie.
Fragmenty z fikcyjnego dziennika anonimowego podróżnika.
W czwartek 30 października
dotarłem do wyludnionego i zniszczonego przez kroczącą śmierć osiedla z
wielkiej płyty. Wysokie szare kolosy górowały nad opustoszałymi ulicami, ścieżkami
i skwerami. Zaglądałem ostrożnie do klatek schodowych, w których prócz wyjącego
potępieńczo wiatru mogły się czaić żądne ludzkiego mięsa żywe trupy. Przez lata
wędrówki nauczyłem się błyskawicznie reagować na ich ataki, w gotowości zawsze
trzymam maczetę i siekierę. Na większe grupy umarlaków przydaje się
przytroczona do wojskowego plecaka strzelba. Podróżnik w tych tragicznych
czasach musi umieć sobie radzić. Krążyłem po opustoszałym terenie dobrą
godzinę, co pewien czas natykając się na ludzkie szczątki. Ale żaden zarażony,
ani drapieżnik mnie nie zaatakował. Widocznie umarli nie znaleźli na tym
obszarze zbyt wiele pożywienia i dość szybko powlekli się w inne rejony. Zmrok
zapadał dość szybko, więc zacząłem rozglądać się za miejscem w którym mogłem
się schronić. Za szpalerem usłych drzew dostrzegłem biały, parterowy budynek.
Jego czystość i schludność była wręcz bluźniercza nie pasowała do zniszczonego
otoczenia. Podszedłem bliżej z siekierą w jednej ręce i strzelbą w drugiej.
Okazało się, że w budynku mieści się osiedlowa biblioteka. Ucieszyłem się!
Praca w takiej instytucji była od dziecka jednym z moich niespełnionych marzeń.
Marzenia czasem spełniają się w dziwnych okolicznościach – pomyślałem.
Przekroczyłem próg owej instytucji po raz
pierwszy od ponad dekady. Pamiętam z czasów wczesnej młodości, że w
bibliotekach przeważnie pracowały lekko upiorne kobiety z wybujałym ego.
Zazwyczaj mrukliwe i małomówne, ale w zasadzie niegroźne, a czasem nawet
sympatyczne. Budynek wyglądał jak nowy. Robił dobre wrażenie. Przestronny i
jasny, w każdym z czterech pomieszczeń komputer. Dwie duże sale, w jednej dział
dziecięcy w drugiej, zaraz obok, dział dla dorosłych. Na przeciwko czytelnia,
połączona z małym archiwum i pomieszczeniem gospodarczym. W budynku było
światło, co w obecnych czasach uznać należy za cud. Stwierdziłem, że to
odpowiednie miejsce na nocleg.
Jak można było się domyśleć
budynek nie był opuszczony. Przywitały mnie całkiem, żwawe zwłoki kobiety w
stanie niezbyt zaawansowanego rozkładu. Wycelowałem w nie broń z dystansu się im
przyglądając. Na strzępach żakietu okrywającego zwłoki przypięty był
identyfikator: Jan Trupski antropolog. Teraz mogę być pewny, że ta pani
niedawno jadła. Postanowiłem nie zabijać nieszczęsnych zwłok, które odwróciły
się ode mnie i powłóczystym krokiem udały się w stronę WC. Wszakże każdy
cywilizowany człowiek, a nawet zombie wie, że ubikacja to najważniejsze
pomieszczenie w bibliotece. Raczej nie będę mógł liczyć na kawę, herbatę lub
wodę mineralną, to w obecnych okolicznościach luksus. Tak rozmyślając zacząłem
rozglądać się za kolejnymi umarlakami, którzy mogliby być groźniejsi niż ich koleżanka z
identyfikatorem Pana antropologa.
W czytelni dla dzieci i młodzieży
natknąłem się na stół, na środku którego była rozłożona gra planszowa. Stary
dobry „Eurobiznes”. „Eurobiznes” jest nieśmiertelny niczym kapitalizm, choć
wydaje mi się, że dziś ma on trupio zgniłe oblicze. Gdy podniosłem wzrok do sali
wszedł kolejny nieboszczyk. Widać żywe zwłoki chętnie odwiedzają bibliotekę,
wiedzione strzępami wspomnień. Ale czy wiedzą po co tu przychodzą? Tej kwestii
wolałbym nie rozstrzygać. Nieszczęśnik, który właśnie wszedł do pomieszczenia,
zaczął dość ochoczo sunąć w moim kierunku, wyciągając w stronę mojej twarzy przegniłe
łapska. Błyskawicznie rozłupałem nieszczęśnikowi czaszkę siekierą. Jego ciało z
łoskotem zwaliło się na podłogę, a z roztrzaskanej głowy wypłynął przegniły
doszczętnie mózg. Wytarłem zakrwawione ostrze o marynarkę zabitego Zombie i
pospiesznie wyszedłem z czytelni dla młodych.
Archiwum wygląda na przestronne. Od razu w
oczy rzucił mi się długi stół przy którym siedziały trzy szkielety. Scena dość
osobliwa. Po prawej i lewej stronie bielały kości dwóch damskich szkieletów,
które pochylały się nad jakimiś nadpalonymi papierami. Z ułożenia ich sylwetek
można było wywnioskować, że przed śmiercią debatowały nad czymś przejęte.
Trzeci męski szkielet usadowiony był u szczytu stołu. Lekko pochylony wpatrywał
się pustymi oczodołami przed siebie. Scenka ta przypominała przesłuchanie
przerwane przez nagłą śmierć. To, nad czym debatowała ta trójka, było teraz
nieistotne wobec wieczności. Może było to ostatnie spotkanie Kółka
Czytelniczego?
Podczas gdy przeglądałem zbiory w
dziale dla dorosłych, do moich uszu dotarł nieartykułowany dźwięk. Wyjrzałem
przez otwarte okno. Na drodze prowadzącej do budynku stała kobieta i rozmawiała
przez telefon komórkowy. Z usłyszanych strzępów rozmowy wywnioskowałem, że
kobieta czuje się nieswojo na tym peryferyjnym i odludnym osiedlu. Pani wyraźnie drżała, ze strachu
obawiając się, że z pobliskich krzaków wyskoczy jakiś żywy lub martwy
prześladowca. Faktem jest, że po zmroku z ukrycia wychodzą najbardziej
niebezpieczne drapieżniki. Złodzieje i gangi nekrofilów – gwałcicieli. Pochyliłem
się przez okno i skinieniem ręki dałem znak nieszczęsnej kobiecie, aby
schroniła się w budynku. Spojrzała w moją stronę przestraszona. W ułamku
sekundy na jej wychudłej bladej twarzy pojawił się drwiący uśmiech, a powietrze
wypełnił przeraźliwy chichot. Kobietę momentalnie przykryła biała gęsta mgła
nie wiadomo skąd. Przerażony pospiesznie zamknąłem okno. To upiorną mgłę
podróżnicy tacy jak ja nazywają diabelską lub mgłą ułudy. Kto w nią wejdzie,
zwiedziony jej szeptem i kształtem, ten znika na zawsze.
W środku nocy do budynku podeszły
jeszcze trzy żywe trupy płci żeńskiej. Panny mocno już przegniłe, ale całkiem
żywotne. Otworzyłem drzwi frontowe i wycelowałem w nie strzelbę. Zostały mi
tylko cztery naboje, w sam raz aby się zabawić w strzelanie do niezbyt ruchomych
celów. Z czasem człowiek przyzwyczaja się do myśli, że poprzez śmierć uwalnia
zarażonych nieszczęśników od znacznie gorszej egzystencji. One będąc na moim
miejscu zrobiły by to samo, prawda? Wszystkie trzy Panie padły z
przestrzelonymi na wylot głowami w niecałe 45 sekund. Na koniec upewniłem się czy
w kieszeni płaszcza mam jeszcze jeden nabój i zaryglowałem drzwi wejściowe.
Zrobiłem błąd, przez chwilę poczułem się zbyt pewnie i wtedy nastąpił atak! Martwa
kobieta z identyfikatorem wypełzła niepostrzeżenie z ubikacji i zaatakowała
mnie w momencie gdy byłem odwrócony tyłem. Zakląłem szpetnie próbując się
wyswobodzić z uścisku martwych ramion. Trupi oddech przyprawiał o mdłości i
tylko cudem udało mi się uderzyć wygłodniałą napastniczkę kolbą strzelby.
Napastniczka cofnęła się ogłuszona. Niewiele myśląc uwolniłem się z jej ramion
i zacząłem okładać wściekle kolbą po głowie, aż do momentu kiedy czaszka nie
została całkowicie rozłupana.
Zdyszany i zmęczony powlokłem się
do czytelni/archiwum, gdzie przygotowałem sobie prowizoryczny nocleg. Przed
zaśnięciem ogarnęła mnie smutna refleksja. Po pierwsze –biblioteki przyciągają
bardzo dużo kroczącej śmierci. Po drugie – jestem tak zmęczony, że nie mam siły
przejrzeć książkowych zbiorów. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem książkę w
ręku. Nadciągający sen budził mój wewnętrzny strach. Choć wiem, że pięć
umarlaków ubitych jednego dnia, to i tak sporo i raczej żaden nieproszony gość się już nie
pojawi dzisiejszej nocy.
31 października. Czas ruszać w
dalszą drogę. Przedtem rozejrzę się jeszcze po budynku. W bibliotece dla dzieci
natknąłem się na wydania „Koziołka Matołka” i wróciły dawne wspomnienia
beztroskiego dzieciństwa z przed apokalipsy. Dziś dziecko we mnie jest martwe,
legendarny Pacanów nie istnieje, a Kozioł zapewne też zgnił. Rozejrzałem się za
półką z komiksami. Wypatrzyłem ją bez problemu. Byłem w swoim żywiole. Komiks
to moja pasja, która na parę chwil odżyła na nowo. Zaskoczył mnie jednak zupełny
brak komiksów amerykańskich z pod znaku superhero. W bibliotece nie było ani
śladu Batmana, Spider – Mana, Supermana, czy choćby Niemena. Cóż, widocznie era
kolorowych zeszytów z pod szyldu facetów w trykotach minęła bezpowrotnie. Za to
japońskie mangi, jak się zdaje, trzymały się mocno przed dniem sądu. Na półce z
komiksami królują takie serie jak: Tytus, Romek i A‘tomek (cała seria), Kajko i
Kokosz i oczywiście nieśmiertelny Thorgal. Po za tym trafiło się parę wydań
Asterixa i Lucky Lucka.
Po przejrzeniu półki z komiksami
przyszła kolej na dział z czasopismami dla dzieci i młodzieży. Oczywiście na
półce królowały tytuły pokroju Bravo i Popcorn. Nigdy mnie nie ciągnęło do
lektury tego typu szmatławców. Pamiętam jedynie dział „trudne pytania” czy
jakoś tak, w którym młodzież zwierzała się tzw. ekspertom ze swoich intymnych
problemów pokroju: „Mam małego penisa, co robić?” lub „Czy przez pocałunek
zajdę w ciążę? Dziś młodzież, jeśli jeszcze żyje, ma zupełnie inne przyziemne
problemy. Drugą grupę pism młodzieżowych stanowił Victor Junior i Victor
Gimnazjalista oraz 13-nastka. Na temat tych wydawnictw nie wypowiem się, to już
za duża różnica pokoleniowa. Choć młode dziewczyny zdobiące niektóre okładki
Victor Gimnazjalista pasowały by do okładek „świerszczyków” dla dorosłych. Dziś
nie przeraża to jak kiedyś. Dziewczyny obecnie są mało atrakcyjne i wiecznie
głodne.
Biblioteki, to miejsca dość
przygnębiające – pomyślałem jedząc ostatnią puszkę mielonki. Nawet duża sterta
książek, leżąca na stoliku w dziale dla dorosłych wyglądała dość smętnie i nie
zachęcała do przejrzenia. Po śniadaniu opuściłem to miejsce. Może posłuży jako
nocleg innemu wędrowcowi w niedalekiej przyszłości? Jeżeli ktoś znajdzie przy
moich zwłokach ten dziennik i przeczyta o białym parterowym budynku niech się
ma na baczności. Pracownicy bibliotek w trudnych czasach apokalipsy są przerażający.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz