Wybory samorządowe A.D. 2014
przejdą do historii jako organizacyjna porażka. Gdy z początkiem października
kampania ruszała powoli i ospale nic nie zapowiadało tragedii. Na początku
października odwiedził mnie znajomy i oznajmił, że startuje na radnego.
Człowiek młody, wykształcony z otwartym umysłem. Swego czasu dokonał
niemożliwego, a mianowicie sprawił, że zdałem język angielski na studiach
licencjackich. Uczył mnie skutecznie i język Szekspira nie budzi we mnie już
obrzydzenia. Na tego człowieka z przyjemnością postawiłem „krzyżyk”. W tym
miejscu pragnę zaznaczyć, że największą wprawę w stawianiu krzyży i krzyżyków
mieli starożytni rzymianie.
Przez co najmniej trzy tygodnie
było nudno i ulotkowo. Ulotki kandydatów na radnych i urząd prezydenta
codziennie wysypywały się ze skrzynki pocztowej. Przez ten okres nawet „Telepizza”
i „szybkie pożyczki” przestały do mnie pisać. Podejrzewam, że kolportażem
ulotek wyborczych zajmowano się nawet w późnych godzinach wieczornych i
wczesnym rankiem gdy wyborcy jeszcze spali nieświadomi tego procederu. Skutek
działań ulotkarsko – wyborczych był dość mizerny. Z czasem marnotrawstwo
kredowego papieru i farby drukarskiej zaczęło irytować potencjalnych wyborców.
Na ulicach dało się słyszeć utyskiwanie na tę „śmieciową kampanię”. Do ulotek
dochodziły plakaty reklamujące kandydatów rozwieszone na słupach i słupkach,
murach i murkach. Wielu kandydatów i kandydatek „jeszcze wisi”.
Już wkrótce w kilku miastach
rozpocznie się druga tura wyborów. Plakatów będzie mniej, ale za to będą nowe i
błyszczące. Gdy skończy się wyborcza zawierucha natura zrobi swoje. Plakaty
zerwie wiatr, a deszcz rozmiękczy oblicza kandydatów. Reszty dokonają zapewne
służby komunalne miast, miasteczek i wsi.
Bliżej daty wyborów kandydaci
jakby się ożywili. Można było ich spotkać w terenie, a niektórzy zuchwale
chodzili od drzwi do drzwi promując swoją kandydaturę. Jeden z takich
zuchwalców wyrwał mnie z niedzielnej drzemki. Nie zniechęciło go moje zaspane
oblicze. Wcisnął mi ulotkę do ręki i już chciał porozmawiać, ale zamknąłem mu
drzwi przed nosem bo był nachalny i mocno partyjny.
Za to w Internecie zrobiło się
wesoło. Pan o ptasim nazwisku prosił o postawienie na niego ptaszka. Pojawiła
się pół kobieta, pół kwiatek. Nawet trafił się jeden Głąb, który przekonywał,
że idioci już byli i pora zagłosować na niego. Inny z kandydatów pokazał przez
pomyłkę film zza kulis produkcji swojego spotu wyborczego. Niestety mocny
przekaz okazał się jednak za mocny i butny młodzieniec z tego co czytałem
zakończył swoją przygodę z polityką. Ogólnie rzecz biorąc w wirtualnym świecie
było dość kabaretowo, ale najbardziej weseli kandydaci odnieśli druzgocącą
porażkę. Wybory to jednak poważna sprawa.
Najgorsze było jeszcze przed
nami. W dzień wyborów w moim mieście było szaro i deszczowo. jako jeden z
nielicznych spełniłem swój obywatelski obowiązek. W Gliwicach zdecydowana
większość wyborców miała w głębokim poważaniu wybory. Nie będzie dogrywki,
zwyciężył dotychczasowy prezydent. Widocznie tak miało być. Zresztą też na
niego głosowałem bo konkurencja nie miała nic konkretnego do zaoferowania, a po
za tym niech skończy to co rozgrzebał.
„Mała
apokalipsa” nadeszła w poniedziałek. Choć już dwa tygodnie wcześniej wszelkie
znaki w systemie wskazywały na katastrofę. Na dzień dzisiejszy sprawa jest
bardzo poważna. Nawet prezydent przestrzega przed „odmętami szaleństwa”. Słowo
Państwowa Komisja Wyborcza jest odmieniane we wszystkich przypadkach. Oprócz
PKW winą obarcza się system. Więc jednak! maszyny przejęły kontrolę?! W wielu
rejonach kraju głosy są jeszcze niepoliczone. Sytuacja jest napięta. Czekamy!
Ps: Poniższy fragment
będzie adekwatnym komentarzem:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz